Zmęczoną twarz doktora Brauna oświetlała tylko delikatna, zielonkawa poświata jarzeniówki zawieszonej nad kojcem. Z rosnącym podnieceniem wpatrywał się w zabiedzonego, srającego resztkami sił psa. "Mój eksperyment dobiegł końca" - pomyślał z dumą i zwrócił się do stojącej w cieniu Isabel:
- Nakryj do stołu, kochanie.

Ideę, jaka przyświecała temu nieco roztrzepanemu kynologowi-amatorowi, nazwał pokrótce "profekalną liofilizacją". Tylko na pozór była szalona; tylko niewykształceni ludzie byliby w stanie okrzyknąć go zwyrodnialcem. "Jeśli" - rozważał Braun - "pies jest w stanie zjeść i strawić własną kupę, to co się stanie, jeśli jedynym dostępnym dla niego pożywieniem będzie własny kał? Jakie osiągnie właściwości, gdy zostanie na przemian spożyty i wydalony przeszło sto razy?". Był tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić...

Braun spoglądał na leżącą przed nim na talerzu sztukę gówna. Mimo całej swojej wiedzy i doświadczenia, po prostu nie był w stanie potraktować sprawy naukowo. Sztućce poszły w odstawkę, gdy doktor zakasał rękawy i wpakował cały, długości 86 milimetrów (to chyba jedyne rzetelne dane, jakie zdążył zdobyć) kał wprost do ust.

Było wyjątkowe, o strukturze ciasta francuskiego. Puszyste niczym wypieki babci Gabriele gówno zdominowało przedsionek układu pokarmowego mężczyzny. Tego było już za wiele, zaczął je łapczywie gryźć. Wyraźnie odznaczone niczym słoje dębu warstwy gówna chrupały niczym łodyga świeżego pora. Braun ochoczo przełknął dobrze zmieloną zębami srakę, doświadczając niewysłowionego bukietu aromatów. Czuł się przytulnie, czuł się ciepło, aromat kału wypełnił jego nozdrza aż zawirowało mu w głowie. Czuł się jak na wycieczce w nieznane, jakby spotkał nieodgadnione, jakby uchylił przedsionek odbytu, zmieścił wewnątrz całą głowę, a wreszcie zanurzył się całym ciałem w mrocznej, wiecznie bulgoczącej manufakturze psiej kupy.

Kundel oszalał, zaczął wyć jak obdzierany ze skóry, Isabel spierdoliła w siną dal...

Przeczytaj poprzedni odcinek...