Podniecałem się już bezpośredniością Anglosasów, teraz czas na kolejne językowe perypetie. Być może moje obserwacje nie będą zbyt odkrywcze, jednak dzięki temu, że doświadczyłem ich osobiście, w warunkach emigracyjnych, mogą się stać kolejnym, autentycznym głosem w dyskusji nad poziomem polskich szkół.

Przed wyjazdem do Londynu uczyłem się angielskiego przez jakieś 12,5 roku szkolnego. Doszedłem do poziomu upper-intermediate, nigdy nie zdałem choćby najskromniejszego certyfikatu językowego, nie oglądałem anglojęzycznych programów ani filmów w oryginale (może z wyjątkiem "Lippy and Messy"), nie uczęszczałem na żadne korepetycje czy do szkoły językowej (według mnie za wiedzę i seks nie powinno się płacić) i jechałem na wysokich ocenach tylko dlatego, że zasadniczo nauczyłem się angielskiego z gry "Civilization". W takim stanie wyruszyłem do Anglii, a zetknięcie z panującym tam życiem codziennym sprawiło, że postanowiłem wytypować największe wady szkolnego nauczania języka Shakespeare'a.

#3 - Przesadna gramatyka

Pamiętam tabelę z 16 możliwymi kombinacjami czasów w języku angielskim. Co prawda część z nich stanowi egzotykę nawet dla native speakerów, ale nie można oprzeć się wrażeniu, że przeciętny polski uczeń zapamiętuje i tak zbyt dużo możliwości. Nie spotkałem się bowiem nie tylko ze stosowaniem przez tubylców past perfect continuous, ale nawet z docenieniem jego użycia przez zagranicznego rozmówcę. No bo po chuj strzępić sobie język, gdy można wszystko wyrazić "przeszłym prostym"?

#2 - Nie nauczysz się rozmawiać

Wątek rozmów jest w mojej opinii najbardziej rozbudowanym problemem w nauczaniu tego języka obcego. Po pierwsze, wszelkie próby wprowadzania dialogów czy choćby swobodnego odpowiadania po angielsku zaczynają się bardzo późno. Przez to uczniom zwyczajnie brakuje praktyki w ćwiczeniu mówienia i słuchania. Po drugie, symulowane rozmowy są pozbawione realizmu. Młody człowiek zupełnie nie umie "ciągnąć" dialogu, bo nie zna i nie ma w nawyku - zdawałoby się banalnych - "przytakiwań" i drobnych pytań, które pełnią rolę wypełniaczy w komunikacji. Po trzecie, statystyczny emigrant jest zdumiony angielską wymową, i nie mam tu na myśli bogactwa akcentów, a raczej niestaranną (ludzką!) dykcję i brytyjską, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, melodię.

#1 - Kulturówka, głupcze!

Założę się, że pierwszym miejscem jesteście zaskoczeni tak samo jak ja. Otóż największym szokiem dla przyjezdnego może być fakt, że w UK też żyją ludzie mili, niechętni, głupi, przebiegli, zmęczeni, upośledzeni... Przyrzekam, że po 25 semestrach zaliczania scenek sytuacyjnych i studiowania historii Wysp, po prostu o tym zapomniałem!